Mężczyźni, którzy mówią do swoich noży

Jest uważany za jednego z najwybitniejszych pisarzy współczesnych. Wymienia się go obok Pynchona i Rotha. Ale Roth – co roku bliżej Nobla – to niekwestionowany mistrz, podczas kiedy Cormac McCarthy ciągle wzbudza kontrowersje i dzieli krytyków.
W Polsce wielką popularnością cieszyła się jego „Droga” – monochromatyczna powieść o wędrówce syna z ojcem przez pejzaż po końcu świata. Futurystyczna i postindustrialna. Mroczna, z charakterystycznymi lapidarnymi dialogami. Nudna. Wielu zauroczyła, mnie po prostu zapadła w pamięć. Wśród książek eksponujących miłość macierzyńską wyróżniała się pięknym opisem miłości ojca i syna.

McCarthy wybiera na bohaterów samotników, skazanych na samych siebie: tak było z bohaterem „Drogi”, który przez cały czas trwania akcji nie spotykał zbyt wielu żywych ludzi. Podobnie jak bohater „Dziecięcia Bożego” – morderca, szaleniec, mieszkający z ofiarami w domku na odludziu. Taki też jest bohater „Krwawego południka”, powieści, która właśnie ukazała się w Polsce, a w Stanach obwołana została „jedną z najlepszych powieści amerykańskich XX wieku”.

Dzieciak – bo tak nazywa bohatera narrator, to włóczęga przemierzający dziewiętnastowieczny dziki zachód, przedstawiony nie jako romantyczne tło dla miłośnika przygód – tylko piekło: jałową ziemię, na której przetrwają najsilniejsi i najbardziej bezwzględni. To pejzaż pełen śmierci, gdzie co chwilę połyskują kości, a trupy spotyka się równie często, co żywych. Pustkę i monotonię przerywają obrazki rodem z Boscha: obcięta głowa w beczce z breją, drzewo, na którym powieszono kilkoro dzieci, wioskę wyściełaną trupami. To opowieść o twardych facetach, którzy mówią do swoich noży, ale nie są bohaterami pop-kultury: to raczej okrutne zwierzęta, dzikie psy myjące się piachem, śpiące w piachu. Nieufne, lękliwe, wściekłe.

Ale „Krwawy południk” nie jest powieścią nieznośną, ponurą. McCarthy stosuje swój ulubiony chwyt: przemoc, ból (Jerzy Jarniewicz porównuje go nawet do de Sade’a)– równoważy pięknem, liryzmem. Opisy pustyni naelektryzowanej w trakcie suchej burzy, ognie świętego Elma iskrzące się w brodach podróżnych, w końskich grzywach, kasjopea jak elektryczny latawiec – to wszystko pozwala wytrwać czytelnikowi. W pomysłowych, rajcownych opisach zdarza mu się niestety popaść w groteskę. Kiedy się za bardzo rozkręca – staje się kiczowaty: wschód słońca jak wielki fallus? Od dzisiaj to moje ulubione porównanie. Na czasy jesiennej deprechy.

Ale jest coś, czego zazdroszczę bohaterowi: to życie blisko ziemi i siła, straceńcza wola życia. Pokraczna nieśmiertelność. Z kolejnych kręgów piekła wychodzi cało. Otrzepuje się. Idzie dalej.

Dodaj komentarz